Strona Główna | warsztaty | artykuły | galeria | linki | cennik | kontakt

  Terapia

- O mnie

- Komu pomagam

- Pomoc psychologiczna

- Zen Coaching

- Coaching a psychoterapia

- Racjonalna Terapia Zachowań

- Sekrety życia

- Opinie o mnie

  Psychologia

- Psychologia humanistyczna

- Carl Rogers

- Abraham Maslow

- Fritz Perls

- Osobowość

- Stres

- Okres dojrzewania

- Terapeutyczne wiersze

 
 

Przemoc i niemoc

 
  Od wielu lat w swojej praktyce zawodowej towarzyszę kobietom doświadczającym przemocy domowej
 
  Każdy przypadek wymaga indywidualnego podejścia, jest inny i jednocześnie podobny. Krzywdzone kobiety w związkach mówią jakby wspólnym językiem, łączą je wspólne przekonania, podobny sposób reagowania i działania. Nie wszystkim kobietom udaje się wyjść z przemocy i zacząć nowe życie. Udaje się to tym, które walczą o życie.

Większość z nich uważa, że odejście od męża jest bardzo trudne, szczególnie wtedy, gdy on stosuje przemoc. Inaczej postrzegają to osoby, które nigdy nie miały takich doświadczeń. Zdarza mi się też spotkać kobiety, które same doświadczają przemocy i nie rozumieją innych kobiet znajdujących się w podobnej sytuacji.
Małżeństwa, w których nie ma więzi, często wyglądają na udane a rodziny, które tworzą, na zadbane. Niby wszystko na zewnątrz jest w porządku ale w czterech ścianach domu jest nieokreślone ciągłe cierpienie całej rodziny.

Przytaczam przykład wypowiedzi Marii, zaradnej, wykształconej, pięknej, eleganckiej kobiety, która odeszła od męża po dwudziestu ośmiu latach małżeństwa. Zdecydowała się na rozstanie, bo czuła, że przy mężu opada z sił, umiera. Stworzyła rodzinę na pozór udaną i wzięła na siebie za to odpowiedzialność. Na pytanie: dlaczego tak długo czekała? Padła odpowiedź: chciałam aby dzieci wychowywały się w pełnej rodzinie.
 
 


„ Niemoc, pustka, czarna dziura, smutek. Mam wrażenie, że ja mówię a ludzie mnie nie słyszą. Jestem z ludźmi a jednocześnie jakbym była obok nich, jakbym była za szkłem, we mgle, nicość, samotność, nikt mnie nie rozumie, czuję, że się rozpadam, jestem jak rozbita, beznadzieja, strach.
Te myśli, uczucia i koszmarne sny przez wszystkie lata miałam, gdy byłam w małżeństwie.

Miałam przystojnego męża, którego kochałam. Wszyscy sąsiedzi i osoby, które nas znały, rodzina bliższa i dalsza, wszyscy spostrzegali nas jako dobraną parę i przykładną rodzinę. Mąż pracował ze mną w firmie, którą sama wymyśliłam i założyłam. Firma przynosiła zyski. W pracy byłam aktywna i błyskotliwa, potem prowadziłam dom i wychowywałam dzieci.
Jednocześnie w małżeństwie nie czułam się bezpiecznie i czułam się samotna. Mój mąż był ciągle niezadowolony.
Wyrażał to swoją postawą, mimiką lub ciszą. Mówił: nie będę z tobą rozmawiał. Mało używał słów.

Myślałam, że ja jestem tego powodem i starałam się jeszcze bardziej. Rozmawiałam z nim o tym ale on twierdził, że to mnie ciągle czegoś brakuje. Zrzucał winę na mnie i mówił abym sobie poprawiła jak mi coś nie odpowiada. Miałam wrażenie, że mieszkam i śpię z własnym wrogiem.
Myślałam, że nie jestem normalna. Byłam w dogłębnie przerażona, ciało miałam obolałe.

Miałam ukłucia w okolicach serca, wzdęcia brzucha po każdym jedzeniu, ból kręgosłupa taki, że nie mogłam położyć się w łóżku, tylko zasypiałam obok łóżka, w fotelu. Chodziłam do lekarzy, psychologów, psychiatrów. Dostawałam leki, kolejne skierowania na badania i odczuwałam ulgę gdy kolejne badania pokazywały wyniki w normie. Nie było żadnej diagnozy.

Gdy położyłam się spać, odczuwałam drżenie w ciele w okolicach serca albo czułam jak drży mi mózg, innym razem miałam skurcze i drżenia w okolicy nerek. Towarzyszyło mi napięcie w szczękach i w głowie, w okolicy ramion i karku.
Nie rozumiałam co się ze mną dzieje, dlaczego tak się źle czuję. Sama szukałam wyjścia z tej nicości w książkach, czasopismach, w kościele, szukałam ulotek i zapisywałam się na różne kursy relaksacji i rozwoju osobistego.

Czytałam książki psychologiczne i kupowałam je w dużych ilościach. Mąż nie był zadowolony ale ja szukałam też dla niego ratunku. Dodatkowym problemem dla mnie było to, że on był o mnie bardzo zazdrosny. Zawsze wychodziliśmy tylko razem i do tych znajomych, których mąż lubił.
Gdy pojawiła się jakaś moja koleżanka ignorował ją, krytykował po jej wyjściu. Codziennie był napięty i sztywny, w domu obsługiwałam go. Na każdą moją prośbę mówił – „nie”. Był w swoich postanowieniach twardy jak beton.

Nie chciał ze mną rozmawiać. Na jego jedno „nie” wymyślałam kilka rozwiązań. Nie zgadzał się nawet na pomalowanie mieszkania, gdy ściany były już bardzo brudne. Sama wszystkim w domu zajmowałam się. Jego hobby to samochody – często je zmieniał i chętnie w samochody inwestował.


W pracy i w domu miałam bardzo dużo obowiązków. Zawsze gdy chciałam coś dla siebie zrobić, np. coś przeczytać, coś napisać, coś obejrzeć, znalazł dla mnie dużo innych obowiązków. Zauważałam, że mąż jest wtedy bardziej spięty.
Starałam się przetrwać te trudne chwile jego napięć, cichych dni, złości wyrażanej groźnym szeptem, pogwizdywaniem, lekceważeniem mnie, znieważaniem.

Od męża słyszałam, że to przeze mnie coś nam się nie udaje załatwić, że czytam i uczę się i jestem głupia. Ciągle mówił mi, że mam się leczyć, bo jestem chora. Miał zarzuty do mojego wyglądu, mówił, że jestem gruba i pokazywał gdzie mam tłuszcz, mimo, że ważyłam 58 kg. Rzucał moimi książkami i krzyczał, że chcę nim manipulować.
W każdą niedzielę musieliśmy iść całą rodziną do kościoła koniecznie na dziewiątą. Przy ludziach całował mnie w rękę, podstawiał mi krzesło gdy chciałam usiąść, otwierał drzwi do samochodu i zamykał.

Lubiłam go takiego, wówczas przy ludziach czułam się z nim dobrze i bezpiecznie, obejmował mnie, był dla mnie dobry. W pracy było podobnie, zarządzałam ludźmi, podejmowałam decyzje i rozmawialiśmy przy ludziach normalnie. Gorzej było z załatwianiem spraw na zewnątrz.

Rozkazywał mi i wydawał dyspozycje, często kazał mi dźwigać ciężary. Nienawidziłam sprzątać po nim w biurze, bo wszystko rzucał na podłogę, zostawiał śmieci po sobie wszędzie, nigdy po sobie nie sprzątnął, gdy stawiałam opór, prosiłam, rozmawiałam, słyszałam niski i stanowczy jego głos: „od tego jesteś”.


Marzyłam o wolności, o własnej, oddzielnej firmie i o rozstaniu, bo mimo, że zarabiałam prowadząc firmę, nie dostawałam pieniędzy do ręki. Źle mi było z tym, że musiałam ciągle prosić, więc czasami brałam własne pieniądze jeśli widziałam gdzie położył i czułam się z tym źle. Nie zgadzał się na to abym miała kartę do bankomatu.

Chodziłam na terapię aby znaleźć słowa, którymi przekonam go do tego co mi się należy. Przepraszałam go, miałam już poczucie winy z powodu tego, że jestem zaradna, jestem świetną organizatorką, mam w sobie dużo ciepła i czułam, że ludzie mnie lubią. Myślałam: na pewno zdominowałam go, dlatego on źle się czuje ze mną.
Wówczas zasugerowałam aby firmę przepisał na siebie i szybko tak zrobił.

Niestety od tego czasu było jeszcze gorzej. W domu czułam się beznadziejnie. Miał coraz więcej życzeń i wymagań pod każdym względem, np. nie to ugotowałam co on chciałby zjeść, nie pomieszałam mu herbaty lub nie posłodziłam mimo, że wsypałam dwie łyżeczki cukru tak jak lubił, nie posprzątałam, źle umyłam podłogę, włos znalazł na umywalce i zrobił awanturę itp.
Gdy o coś prosiłam, na wszystko odpowiadał stanowczo, niskim głosem: „nie”.

 
Pewnego razu, po 25 latach małżeństwa, postanowiłam po raz pierwszy sama wyjechać na tydzień nad morze. Wiedział gdzie jestem i kiedy wracam. Po tygodniowym pobycie okazało się, że nie mogę zapłacić za pobyt kartą bo zniknęły pieniądze z konta. Nie miałam gotówki. Pożyczyłam pieniądze od kobiety, z którą mieszkałam w pokoju.

Dzwoniłam, mąż nie odbierał telefonu. Gdy wróciłam mąż wykazał zdziwienie i ciepłym głosem powiedział: „Kochanie – nie masz pieniędzy? Ile chcesz?” i wyjął z obydwu kieszeni spodni pozwijane banknoty a było tam ok 10.000 zł. Było mi ciężko. Nienawidziłam go.


Traciłam cierpliwość, myślałam, że zabiję go. Kłóciłam się z nim też często o dzieci, bo jedno dziecko faworyzował a drugie pomijał, nawet twierdził, że nie jest jego dzieckiem. Było mi bardzo przykro z tego powodu. Nasze dzieci ciągle chorowały. Gdy jechaliśmy całą rodziną samochodem, jeździł szybko, gdy coś się nie podobało mu się, mocno hamował. Bałam się go.
Pewnego razu gdy prosiłam aby wolniej jechał, zatrzymał się, otworzył drzwi i krzyknął: wysiadaj! Było ciemno i wokół las. Zostałam i przepraszałam.

Kiedyś po kłótni powiedział mi, że powiesi się jeśli go zostawię. Bałam się już własnego cienia. Przez całe małżeństwo musiałam poświęcać mu więcej czasu niż dzieciom.


Było mnóstwo innych drobnych i bardzo znaczących faktów i spraw, które pokazywały przemoc psychiczną, ekonomiczną, fizyczną i seksualną. Ja jednak mimo, że wiedziałam, że przemoc istnieje, nie byłam świadoma tego, że przemoc dotyczy mnie, nie dopuszczałam do siebie takich myśli. Czułam, że nie jest to normalne ale tkwiłam w tym swoim świecie obwiniając za wszystko siebie i bałam się męża coraz bardziej.

Miałam takie symboliczne wyobrażenia o sobie, że: ”jestem obwiązana jakimiś grubymi linami, które krępują moje całe ciało, ręce, nogi i nie mogę ruszyć z miejsca, nawet nie mogę oddychać” miałam sny, w których zawsze spadałam i budziłam się z lękiem a czasami krzyczałam w nocy lub śniło mi się, że chcę biec a cały tułów odchyla się do tyłu i ten ciężar nie pozwala mi ruszyć z miejsca. Płakałam, obwiniałam za to co się dzieje siebie, teściową, moją matkę, kobiety, które nie pomogły mi gdy prosiłam o pomoc.


Kiedyś zdarzyło mi się, że uciekłam z domu z dziećmi podczas jego nieobecności, do moich rodziców. Przyjechał, przeprosił, był miły, jakby nigdy nic się nie stało, pocałował w rękę, przytulał dzieci i wróciłam. Jednocześnie miałam nadzieję, że wszystko się odmieni, bo w pracy rozmawialiśmy normalnie a nawet był miły.
Myślałam: przecież on jest taki przystojny, kocham go, nie pali, nie pije i jest dobrym człowiekiem, przecież pracuje, poza tym gdy jestem chora, wozi mnie do lekarza, sam znalazł dla mnie psychologa i zawiózł mnie do szpitala, gdy byłam wyczerpana psychicznie. Nawet szukał dla mnie specjalistów, gdy bolał mnie kręgosłup.

Nigdy nie przyszło mi do głowy zapytać samą siebie dlaczego boję się go jeśli jest taki dobry? Na początku małżeństwa rozmawiałam, walczyłam, płakałam, kłóciłam się, jednocześnie zaprzeczałam sama sobie i szukałam rozwiązań. Potem obwiniałam siebie i innych, i ucichłam, jakbym zgubiła swoją duszę, nie widziałam wyjścia, modliłam się o przetrwanie.
Gdy uświadomiłam sobie, że jestem w więzieniu, w jakiejś dziwnej klatce, ogarniało mnie przerażenie i sięgnęłam dna, już gorzej być nie mogło.

Czułam wewnętrzny ból duszy. Ciągle zadawalałam męża i nie widziałam końca tej drogi. Uświadomiłam sobie, że nie ma takiej możliwości aby go zadowolić. Wówczas zrozumiałam, że każda inna droga jest lepsza od tej na której jestem i zaczęłam wycofywać się.
Dzisiaj cieszę się i wiem, że dobrze zrobiłam. Tak naprawdę powinnam zrobić to wcześniej, wtedy, gdy dzieci prosiły mnie abyśmy się rozeszli. Dziwię się, że wytrzymałam tyle lat w niemocy”
.

 
Taka niewinna i trudna do rozpoznania przemoc psychiczna rujnuje zdrowie kobiety uwikłanej w pułapkę rozmyślania: „ Gdzie popełniłam błąd?”, „Co źle zrobiłam?
 
Wiele kobiet pozostaje w toksycznym związku, z powodu nieprawidłowego przypisania winy. Wierzą głęboko, że to ich wina. Obwiniają siebie zamiast winę przypisać mężowi.
Nie zwracają uwagi na fakty, nie oddzielają słów od czynów, zakładają, że musiały zrobić coś, co spowodowało, że on jest niezadowolony, zbłądził.
On zawsze będzie miał nowe pomysły aby zadowolić siebie i podnieść swoje poczucie wartości, bo potrafi zaspakajać swoje potrzeby. Sprytnie podkreśla jej winę. Faktycznie jest to tylko usprawiedliwianie jego postępowania.


Autor: Elżbieta Dybińska praktykujący Zen Coach